Recenzja gry PS5

Sifu (2022)
Nicholas Goh
Jemma Moore

Wielka draka w chińskich dzielnicach

Sifu to nie kto inny jak nauczyciel, mistrz, człowiek, który przebył niegdyś drogę ku harmonii ciała i ducha. A także ojciec. Dla naszego bohatera (lub, zależnie od wyboru podjętego na samym
"SIFU" - recenzja
Sifu to nie kto inny jak nauczyciel, mistrz, człowiek, który przebył niegdyś drogę ku harmonii ciała i ducha. A także ojciec. Dla naszego bohatera (lub, zależnie od wyboru podjętego na samym początku gry, bohaterki) oba znaczenia tego słowa są adekwatne. Będąc dzieckiem, patrzył z ukrycia, jak były uczeń-renegat plądruje szkołę jego klanu i zadaje dawnemu senseiowi istne coup de grâce. Sam chłopiec również miał zginąć, padł bowiem z poderżniętym gardłem, ale magiczny talizman, którego strzegł jego ojciec, obdarowuje go życiem prawie wiecznym.



Zamiast umrzeć na miejscu, starzeje się o rok. I tak będzie za każdym razem, kiedy ulegnie przeciwnikom, tyle że po każdej śmierci lata polecą szybciej. Cena ta wydaje się niezbyt wygórowana, to przecież bez mała błogosławieństwo, ale jest w metaforycznym wymiarze tego zabiegu pewna smutna nuta, bo oto nasz zabijaka poświęcił dane mu lata na zemstę. A czy tak wygląda droga prawdziwego karateki?

Pytanie to zostaje zadane tak naprawdę trochę za późno, bo dyskusyjny finał działa jedynie na poziomie fabularnym, a nie gameplayowym, lecz zanim zobaczymy napisy końcowe, czeka nas kilka ładnych godzin porządnej bijatyki, gdzie nie ma miejsca na podobne sentymenty. Po latach od śmierci ojca, bezimienny bohater rusza obić tych, którzy przyłożyli rękę do zabójstwa i zanim dotrze do Yanga, owego buntownika, będzie musiał pokonać czworo jego towarzyszy.



Gra dzieli się na pięć leveli. Zwiedzimy zarówno miejskie squaty, nocny klub, jak i nowoczesny biurowiec oraz muzeum stanowiące przykrywkę dla gangsterskiej działalności. Wszystkie te lokacje są jakby żywcem skopiowane z hongkońskiego kina kopanego, a stołki, szyby i gary porozstawiano umyślnie tak, żeby służyły nie tylko za scenograficzne detale, ale i broń.

Każde pomieszczenie najeżone jest wrogami, którzy jednym ciosem potrafią pogruchotać nam kości. Bo choć znane powiedzenie głosi, że atak to najlepsza obrona, przeproście się z parowaniem i unikami. Techniki defensywne są tutaj równie istotne co wymyślne combosy. O dziwo "Sifu" wykorzystuje zaledwie dwa przyciski – cios mocny i cios lekki, ale zależnie od timingu i praktykowanych kombinacji możemy zdziałać nimi cuda. Tylko trzeba się wszystkiego wyuczyć, a nauka będzie bolesna.



Śmierć nie oznacza porażki, jest elementem owego procesu. Niby, przynajmniej czysto teoretycznie, da się "Sifu" przejść pewnie i poniżej czterech godzin, ale mamy do czynienia z wymagającym tytułem, który nie wybacza najmniejszego błędu i będziecie powtarzać całe poziomy nie raz i nie dwa. Bo choć nasz karateka jest odporny na śmierć z ręki wroga, to może umrzeć ze starości i po przekroczeniu siedemdziesiątki już się nie podniesie. Mechanika ta nie jest wyłącznie bajerem, bo upływające lata odbijają się na umiejętnościach i wytrzymałości bohatera: im starszy, tym bije mocniej, ale słabsze ma gnaty. Niekiedy lepiej jest też powtórnie przejść nawet ukończony już poziom, aby zakończyć go, będąc młodszym niż poprzednio, bo wtedy zwiększamy swoje szanse przy kolejnych potyczkach.

Na szczęście po drodze czekają pewne ułatwienia. Niektórych bitek można uniknąć, zagadując do ludzi; rozsiane po pokojach różnorakie klucze czy kody do drzwi umożliwiają chodzenie za skróty i ominięcie części levelu, a kapliczki otwierają nam dostęp do nowych umiejętności oraz przydatnych premii. Lecz i one zdadzą się na nic, jeśli nie opanujemy dostępnych technik kung-fu na poziomie mistrzowskim.



Dlatego "Sifu" daje graczowi poczuć, że ten jest coraz lepszy, że lepiej wyczuwa odpowiednie momenty do ataku i że jego cierpliwość zostaje wynagradzana. Zwłaszcza że nie da się tutaj jechać na rympał i opierać całej swojej taktyki na trzech ciosach na krzyż, bo im dalej, tym trudniej i przeciwnicy prędzej rozbijają nasze bloki, co wymusza operowanie unikami i technikami obronnymi. Trzeba też podejmować szybkie decyzje strategiczne. Na przykład dostępne po osłabieniu wroga akcje nokautujące, dzięki którym odzyskujemy odrobinę zdrowia, mogą zostać skontrowane i wtedy przeciwnik nabiera dodatkowego animuszu. Takich pułapek jest niemało i nawet najprostsze rozwiązania bywają zdradliwe, dzięki czemu, mimo dość suchej i nieco powtarzalnej formule, gra nie grzęźnie w monotonii.

Nawet przy drugim przejściu, chcąc zobaczyć "true ending" (pierwsze odkryte przeze mnie zakończenie strasznie mnie rozczarowało, czego dałem wyraz powyżej), kiedy już, jak sądziłem, umiałem to i owo całkiem nieźle, nadal nie zawsze potrafiłem określić wymaganego timingu, jakby liczyły się dosłownie ułamki sekund. Kamera również nie zawsze jest naszym sojusznikiem i niekiedy dostawałem po łbie zza ekranu albo biłem na oślep.



Nie są to jednak na tyle poważne mankamenty, by kogokolwiek zniechęcić – przeciwnie, mowa bowiem o znakomitej grze. A kto się boi wysokiego progu wejścia i ciągłego manta od drani, niech odnotuje, że "Sifu" ma teraz do wyboru aż trzy poziomy trudności, czyli można zagrać ze znacznymi ułatwieniami. Albo jeszcze bardziej podkręcić rozgrywkę, lecz na to się jeszcze nie odważyłem. Może po tysięcznej śmierci?
1 10
Moja ocena:
8
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones